Za oknem przedziału małe światełko.
Przez moment myślałem, że to ognik mojego papierosa tańczy na szybie. Poruszyłem nawet ręką, aby się upewnić czy to blask zza okna, czy z mojej dłoni odbija się w szkle. Iskierka nie reagowała jednak. Była odległa. Leciała równolegle wzdłuż odgradzającej ją od pociągu płaszczyzny. Jeden, jedyny, zagubiony, od czegoś oderwany, zatopiony w ciemnych przestrzeniach ognik. Jakby dalekie okno w pokoju zatraconego pomiędzy polami domu. Starej chaty. W chacie ludzie. I lecą. Jak ja lecę w pociągu. Bo i ziemia cała poprzez przestrzeń nocy leci. Tam ludzie — dalecy, maleńcy, przycupnięci wraz ze swoim pochylonym nad ziemią domkiem.
Dwoje zmęczonych rolniczym obrządkiem staruszków. A także samotna synowa z córką. Wdowa po
zmarłym przed rokiem mężu. Widzę babcię z książeczką do nabożeństwa w dłoni: twarz jak ususzone jabłuszko, dłonie z żyłek
uplecione, już nie do pracy, ale wciąż czynne, ciągle czujne, doglądające,
nieustannie cierpliwe w obrządku poprawiania, przesuwania, porządkowania,
układania i nawet, gdy już w kołysce wieczornej modlitwy głowa do snu się mocno
kolebie, te ręce już na kołdrze, a wciąż niespokojne, wciąż poprawiające fałdy na pościeli, wyrównują mankiety nocnej koszuli, niestrudzenie obiegają przestrzeń w
poszukiwaniu nierówności, nieścisłości, nieprawidłowości.
I cóż te ręce będą robiły
w tym odległym zaświecie, do którego pracowicie, ścieżką swojej
modlitwy ich właścicielka, staruszka pani Genowefa, krok po kroku zmierza? Co będą tam
poprawiać, porządkować, wyrównywać?
Czy
Bóg jest na tyle mądry, że rozumie, iż trud to jedyna gleba,
na której wyrosnąć mogą małe radości codziennego odpoczynku? Czy rozumie, że
szczęście istnieć może jedynie jako kontrast, jako rzadki kwiat na poletku
pełnym chwastów? No, bo jeżeli tam, w niebie nie ma żadnych chwastów, a tylko
kwiaty, to kwiaty są chwastami i trzeba je tępić, aby…Aby co? Aby pozostała
goła ziemia? A czy goła ziemia, naga, odarta z kwiatów łąka, może być częścią nieba?
Jeżeli niebo warte ma być ziemi, a nawet - jak mówią - znacznie
wartościowsze i lepsze i doskonalsze — musi być ono, to niebo, przede
wszystkim żywe i zmienne, tętniące, niespokojne; niebo musi być jeszcze do zrobienia, bo człowiek istnieje
po to, aby zmieniać i poprawiać. Człowiek sam jest wciąż do zrobienia i inaczej
być nie może.
Człowiek musi grzeszyć, powstał bowiem, aby szukać, zmieniać i poprawiać, a
więc wciąż błądzić i nieustannie próbować. Dlatego, że nie szukać, to znaczy umrzeć — umrzeć
nawet dla nieba, zwłaszcza dla nieba, a szukać to znaczy mylić się i błądzić, a
mylić się, to grzeszyć i krzywdzić, to pozostawiać
innych, pozostawiać obcych oraz bliskich w cieniu, poza sobą. I pozostawiać także siebie
poza sobą.
Bo trzeba niekiedy siebie zdradzić, aby móc do siebie powrócić i sobie
przebaczyć. Bo bywa i tak, że już nikt człowiekowi przebaczyć nie chce, więc
musi przebaczać sobie sam, aby nie zapomnieć jak w ogóle się wybacza. I po
co. Ale przecież bywa i tak, że człowiek
nie może już wybaczyć sobie i wtedy musi pójść i znaleźć kogoś, komu przebaczyć
będzie w stanie. Musi odnaleźć jakichś grzech, jakąś zbrodnię i jakiegoś przestępcę po to, aby móc mu wybaczyć bo tylko tak obudzić może w sobie pamięć cnoty.
Bo wybaczyć drugiemu, to wybaczyć nieco gorszemu i przez to samemu się nieco podnieść.
W stronę obudzonego w sobie Boga.
Albo człowieka.
Jeszcze możemy wybierać.
W niebie, gdzie wszyscy i na wieczność będą przebudzeni — nikt nam już niczego nie wybaczy.
W stronę obudzonego w sobie Boga.
Albo człowieka.
Jeszcze możemy wybierać.
W niebie, gdzie wszyscy i na wieczność będą przebudzeni — nikt nam już niczego nie wybaczy.