Wynurzyłem się z odmętów wirtualnych kręgów – siedmiu albo i więcej – gdyż coś mi pod drzwiami zaskrzeczało. Czyżby rzeczywistość upominała się o swoje miejsce w moim życiu? Czy to realność, pospolitość, zwykłość, codzienność włazi mi tu, do pokoju, podczas gdy ja leżę w wirtualnej sferze? Już miałem cisnąć w stronę owego skrzeku gumowym kapciem na grubej podeszwie, gdy w szparze pomiędzy drzwiami zauważyłem skrawek rudego futra, za którym postępował pysk, przednie łapy, a wreszcie tułów dopełniający anatomicznej całości stworzenia zwanego Bździunią.
Czego tu chcesz kocie? – zapytałem ssaka, który podpełznął w
pobliże łóżka, a następnie zwrócił pysk w stronę stojącej w rogu pokoju
palmy. Chcesz znęcać się nad niewinną roślinką? Chcesz gryźć, drapać ocierać swój
zwierzęcy, fałszywy, wąchaty, koci, otłuszczony rybną saszetką pysk i rozwieszać
na sypialnianym flancu napastliwe, zaborcze feromony, aby później
utrzymywać, że ten kwiat, jak zresztą też łóżko, nocny stolik, wszystkie krzesła
w domu, a także drzwi, torby foliowe, szafy i kapcie są twoją własnością?
O nie, ten pokój jest nasz i tylko nasz. Ten pokój, w którym śpimy, czytamy, a także niekiedy się przytulamy, jest prywatny, małżeński, intymny, pozostałym ssakom niegościnny.
Tutaj panuje bezkociość całkowita i panuje od samego początku, od kiedy w tym domu zamieszkaliśmy. I jest to bezkociość bezdyskusyjna, totalna, nieznosząca sprzeciwu – kategoryczna i despotyczna.
O nie, ten pokój jest nasz i tylko nasz. Ten pokój, w którym śpimy, czytamy, a także niekiedy się przytulamy, jest prywatny, małżeński, intymny, pozostałym ssakom niegościnny.
Tutaj panuje bezkociość całkowita i panuje od samego początku, od kiedy w tym domu zamieszkaliśmy. I jest to bezkociość bezdyskusyjna, totalna, nieznosząca sprzeciwu – kategoryczna i despotyczna.
Cały dom ci nadskakuje, ulega, ustępuje, wręcz łasi się do ciebie.
Wszędzie jesteś głównym lokatorem, ale nie tutaj. Tutaj panuję ja i Kasia.
Kasia i ja. Tutaj występuje – w przeciwieństwie do reszty pomieszczeń – bezsierściowość.
Idź te swoje biadolenia wygłaszać gdzie indziej, na balkon
na przykład. Żebyś choć zamiałczeć zwyczajnie umiał; tak, jak inne, normalne proszące
o strawę, albo o kwiatka koty. Ale nie — ty skrzeczysz jak żaba, jak stare
zawiasy, jak stuletnia skrzynia odkopana na Saharze.
Idź już, idź i zamknij drzwi.
Zatrzasnąłem laptopa i położyłem głowę na poduszkę. Dopiero
teraz usłyszałem, że w pokoju gra radio. W tle, niegłośno, nastrojowo, świątecznie. Jak
miło, że tak gra, jak ładnie śpiewa Bing Crosby White Christmas , a po nim Elvis Presley Lonely i This Christmas, a za
nimi Chris Rea w Driving Home For Christmas, no i oczywiście George Michaela w
swoim Last Christmas. I już w chwilę później Stille Nacht w trzech językach po
czym, po krótkich wiadomościach, kolędy polskie. Śliczne. A nieco później, ale
za to przez całą godzinę będą polskie pastorałki z Podhala.
I nagle zrozumiałem, co mi od dwóch mniej więcej godzin, nie
pozwala na pełne, swobodne, spokojne rozkoszowanie się wirtualną emigracją.
Oto zmieniając portale społecznościowe, przeskakując pomiędzy tematami, rzucają
się w różne rejony ziemi, wszędzie tam, gdzie mnie na kształt latającego dywanu poniósł laptop —
słyszałem radio, z którego kapała, sączyła się, ciekła, a następnie lała się Wszędobylska, Uniwersalna Pieśń Wielkanocna.
Poprzez dzieciństwo, młodość i dojrzałość: wszędzie i zawsze ta sama i tak samo śliczna i tkliwa i wzruszająca.
Jak, nie przymierzając, landryna w wymiocinach.
Poprzez dzieciństwo, młodość i dojrzałość: wszędzie i zawsze ta sama i tak samo śliczna i tkliwa i wzruszająca.
Jak, nie przymierzając, landryna w wymiocinach.
A wszak już od dawna nie wierzę w Mikołaja, od kiedy pamiętam nie
lubię zimna, nienawidzę śniegu, kpię z bałwana, wzdragam się przed łyżwą i sankami, nie spożywam ciał innych ssaków, nie wierzę w trzech króli, tudzież w w
ducha świętego, nie uznaję zabijania karpia i wycinania drzewek, brzydzę się zakupami, krew we mnie się gotuje, gdy mam gotować dla innych, tym bardziej, że cała moja emigracyjna rodzina, to żona Kasia i kicia Bździunia.
Kasia jest jeszcze w pracy, a ssak znów jęczy pod drzwiami.
Choć koteczku, choć, poskrzecz mi trochę.
A później wskocz na parapet i pogryź kwiatuszka.
Niech to będzie twoja choinka.
Gdzie ten pilot do cholery!
Choć koteczku, choć, poskrzecz mi trochę.
A później wskocz na parapet i pogryź kwiatuszka.
Niech to będzie twoja choinka.
Gdzie ten pilot do cholery!