Źle jest, gdy ze sobą jest się tylko, albo głównie wtedy, gdy sytuacja do tego zmusza.
Albowiem za sobą powinno się tęsknić, do spotkania ze sobą dążyć, siebie oczekiwać i ku sobie uparcie zmierzać.
Choroba, którą odbyć trzeba w łóżku i w samotności wymaga, albo też raczej pomaga, w kontakcie ze sobą i to jest dobry powód do pogaduchy w pobliżu poduchy. Jednak, gdy na codzień ze sobą nie dość obcujemy, takie spotkanie stać się może zaskakująco ciężkie, drażniące i bolesne, co obok niewygód i cierpień wywołanych tą, czy inną niedyspozycją, wytworzyć może nam na czas choroby małe białe łóżkowe piekiełko, znacznie bardziej niestrawne dla ciała i dla ducha, niż mogłoby się to na pierwszy rzut temperatury wydawać.
Oto natrafić można bowiem w łóżku na człowieka mało sobie znanego, albo wręcz obcego. Kogoś, kto nie chce z nami nawiązać kontaktu, kto podczas najbardziej nawet uprzejmego zagadnięcia o pogodę, lub o stan zdrowia, odwraca się na drugi bok i natychmiast, mniej lub bardziej szczerze, zasypia.
A przecież może być jeszcze gorzej; człowiek ów, pod wspólna kołdrą napotkany, pokrzywiać nam się zacznie, grać na nosie albo – gdy odwrócimy się na drugi bok by sięgnąć po kubek z herbatą tudzież po rogala – opluje nam ukradkiem plecy lub obetrze zasmarkany nos w naszą pidżamę.
Dlatego warto jest przyjaźnić się ze sobą na codzień, warto zagadywać do siebie, banalnie choćby – na przykład o złej pogodzie lub kiepskich popisach naszych narciarzy podczas ostatniego konkursu skoków w S.
Warto jest wymieniać ze sobą co jakiś czas niemądre choćby poglądy, tudzież raz dziennie wejść z lustrem w lekki spór polityczny.
Dobrze jest się w sobie nieco rozeznać, zaznajomić, a być może nawet miejscami polubić, aby nie natrafić podczas choroby we własnym łóżku na antagonistę, wroga lub – co zdarzyć się może także – oślizgłego pochlebcę.
Chociaż z miłością też bym nie przesadzał.
Albowiem za sobą powinno się tęsknić, do spotkania ze sobą dążyć, siebie oczekiwać i ku sobie uparcie zmierzać.
Choroba, którą odbyć trzeba w łóżku i w samotności wymaga, albo też raczej pomaga, w kontakcie ze sobą i to jest dobry powód do pogaduchy w pobliżu poduchy. Jednak, gdy na codzień ze sobą nie dość obcujemy, takie spotkanie stać się może zaskakująco ciężkie, drażniące i bolesne, co obok niewygód i cierpień wywołanych tą, czy inną niedyspozycją, wytworzyć może nam na czas choroby małe białe łóżkowe piekiełko, znacznie bardziej niestrawne dla ciała i dla ducha, niż mogłoby się to na pierwszy rzut temperatury wydawać.
Oto natrafić można bowiem w łóżku na człowieka mało sobie znanego, albo wręcz obcego. Kogoś, kto nie chce z nami nawiązać kontaktu, kto podczas najbardziej nawet uprzejmego zagadnięcia o pogodę, lub o stan zdrowia, odwraca się na drugi bok i natychmiast, mniej lub bardziej szczerze, zasypia.
A przecież może być jeszcze gorzej; człowiek ów, pod wspólna kołdrą napotkany, pokrzywiać nam się zacznie, grać na nosie albo – gdy odwrócimy się na drugi bok by sięgnąć po kubek z herbatą tudzież po rogala – opluje nam ukradkiem plecy lub obetrze zasmarkany nos w naszą pidżamę.
Dlatego warto jest przyjaźnić się ze sobą na codzień, warto zagadywać do siebie, banalnie choćby – na przykład o złej pogodzie lub kiepskich popisach naszych narciarzy podczas ostatniego konkursu skoków w S.
Warto jest wymieniać ze sobą co jakiś czas niemądre choćby poglądy, tudzież raz dziennie wejść z lustrem w lekki spór polityczny.
Dobrze jest się w sobie nieco rozeznać, zaznajomić, a być może nawet miejscami polubić, aby nie natrafić podczas choroby we własnym łóżku na antagonistę, wroga lub – co zdarzyć się może także – oślizgłego pochlebcę.
Chociaż z miłością też bym nie przesadzał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz