tag:blogger.com,1999:blog-30436908446535358212024-03-21T11:50:03.450-07:00CIENNIKUnknownnoreply@blogger.comBlogger24125tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-73741858295867568202018-07-09T01:15:00.001-07:002018-07-10T10:28:56.610-07:00O potrzebie wybaczenia<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiA9ApVFLiPsx_cNyqKVeT8WJIOLn4irWHBjWaKBZTE4Qiumy7smjnL8QJ0rEmlBTuhqVRO0VRBwXucmFOY0E_crB6vPeZ4Zbf72O1G8yDg0Mw97MTl_Qjy_ElLRqExkfOMAjWelWXTk24/s1600/D%25C5%2582onie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="499" data-original-width="700" height="228" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiA9ApVFLiPsx_cNyqKVeT8WJIOLn4irWHBjWaKBZTE4Qiumy7smjnL8QJ0rEmlBTuhqVRO0VRBwXucmFOY0E_crB6vPeZ4Zbf72O1G8yDg0Mw97MTl_Qjy_ElLRqExkfOMAjWelWXTk24/s320/D%25C5%2582onie.jpg" width="320" /></a></div>
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;"><br /></span>
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;"><br /></span>
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Za oknem przedziału małe światełko. </span><br />
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Przez moment myślałem, że to ognik mojego papierosa tańczy na szybie. Poruszyłem nawet ręką,
aby się upewnić czy to blask zza okna, czy z mojej dłoni odbija się w szkle. Iskierka
nie reagowała jednak. Była odległa. Leciała równolegle wzdłuż odgradzającej
ją od pociągu płaszczyzny. Jeden, jedyny, zagubiony, od czegoś oderwany, zatopiony
w ciemnych przestrzeniach ognik. Jakby dalekie okno w pokoju zatraconego pomiędzy polami domu. Starej chaty. W chacie ludzie. I lecą. Jak ja lecę w pociągu. Bo i ziemia cała poprzez przestrzeń nocy leci. Tam
ludzie — dalecy, maleńcy, przycupnięci wraz ze swoim pochylonym nad ziemią
domkiem. </span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Dwoje zmęczonych rolniczym obrządkiem staruszków.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A także samotna synowa z córką. Wdowa po
zmarłym przed rokiem mężu. Widzę babcię z książeczką do nabożeństwa w dłoni: twarz jak ususzone jabłuszko, dłonie z żyłek
uplecione, już nie do pracy, ale wciąż czynne, ciągle czujne, doglądające,
nieustannie cierpliwe w obrządku poprawiania, przesuwania, porządkowania,
układania i nawet, gdy już w kołysce wieczornej modlitwy głowa do snu się mocno
kolebie, te ręce już na kołdrze, a wciąż niespokojne, wciąż poprawiające fałdy na pościeli, wyrównują mankiety nocnej koszuli, niestrudzenie obiegają przestrzeń w
poszukiwaniu nierówności, nieścisłości, nieprawidłowości. <o:p></o:p></span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">I cóż te ręce będą robiły
w tym odległym zaświecie, do którego pracowicie, ścieżką swojej
modlitwy ich właścicielka, staruszka pani Genowefa, krok po kroku zmierza? Co będą tam
poprawiać, porządkować, wyrównywać? <span style="mso-spacerun: yes;"> </span></span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Czy
Bóg jest na tyle mądry, że rozumie, iż trud to jedyna gleba,
na której wyrosnąć mogą małe radości codziennego odpoczynku? Czy rozumie, że
szczęście istnieć może jedynie jako kontrast, jako rzadki kwiat na poletku
pełnym chwastów? No, bo jeżeli tam, w niebie nie ma żadnych chwastów, a tylko
kwiaty, to kwiaty są chwastami i trzeba je tępić, aby…Aby co? Aby pozostała
goła ziemia? A czy goła ziemia, naga, odarta z kwiatów łąka, może być częścią nieba? </span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Jeżeli niebo warte ma być ziemi, a nawet - jak mówią - znacznie
wartościowsze i lepsze i doskonalsze — musi być ono, to niebo, przede
wszystkim żywe i zmienne, tętniące, niespokojne; niebo musi być <b style="mso-bidi-font-weight: normal;">jeszcze do zrobienia,</b> bo człowiek istnieje
po to, aby zmieniać i poprawiać. Człowiek sam jest wciąż do zrobienia i inaczej
być nie może. </span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Człowiek musi grzeszyć, </span><span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">powstał </span><span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">bowiem, aby szukać, zmieniać i poprawiać, a
więc wciąż błądzić i nieustannie próbować. Dlatego, że nie szukać, to znaczy umrzeć — umrzeć
nawet dla nieba, zwłaszcza dla nieba, a szukać to znaczy mylić się i błądzić, a
mylić się, to grzeszyć i krzywdzić, to pozostawiać
innych, pozostawiać obcych oraz bliskich w cieniu, poza sobą. I pozostawiać także siebie
poza sobą. </span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">Bo trzeba niekiedy siebie zdradzić, aby móc do siebie powrócić i sobie
przebaczyć. Bo bywa i tak, że już nikt człowiekowi przebaczyć nie chce, więc
musi przebaczać sobie sam, aby nie zapomnieć jak w ogóle się wybacza. I po
co.</span><span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;"> </span><span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">Ale przecież bywa i tak, że człowiek
nie może już wybaczyć sobie i wtedy musi pójść i znaleźć kogoś, komu przebaczyć
będzie w stanie. Musi odnaleźć jakichś grzech, jakąś zbrodnię i jakiegoś przestępcę po to, aby móc mu wybaczyć bo tylko tak obudzić może w sobie pamięć cnoty. </span></div>
<div class="Grund" style="line-height: normal; margin-bottom: 5.0pt; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 5.0pt;">
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">Bo wybaczyć drugiemu, to wybaczyć nieco gorszemu i przez to samemu się nieco podnieść. </span><br />
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">W stronę obudzonego w sobie Boga. </span><br />
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">Albo człowieka. </span><br />
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">Jeszcze możemy wybierać. </span><br />
<span style="color: #215868; font-family: "times new roman" , serif;">W niebie, gdzie wszyscy i na wieczność będą przebudzeni — nikt nam już niczego nie wybaczy. </span></div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-76349691164724456602017-12-15T07:38:00.001-08:002018-12-23T10:19:50.653-08:00Święty skrzek<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="MsoNormal">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGaAGrjt1wgqucrxa59oceMWwV7e6ccNnwrqF6ynFMDlgA1eCY5dDgRZIXSVFx8gmf-x2Cg9EORsKM1pOW4SzpvZfJRDNfb-ifrBDRkX8qvEsOcVWdAGQlHcjTlLbeS5LwMxoQ1RwppcI/s1600/Kot.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="531" data-original-width="700" height="242" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGaAGrjt1wgqucrxa59oceMWwV7e6ccNnwrqF6ynFMDlgA1eCY5dDgRZIXSVFx8gmf-x2Cg9EORsKM1pOW4SzpvZfJRDNfb-ifrBDRkX8qvEsOcVWdAGQlHcjTlLbeS5LwMxoQ1RwppcI/s320/Kot.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
Wynurzyłem się z odmętów wirtualnych kręgów – siedmiu albo i
więcej – gdyż coś mi pod drzwiami zaskrzeczało. Czyżby rzeczywistość upominała
się o swoje miejsce w moim życiu? Czy to realność, pospolitość, zwykłość,
codzienność włazi mi tu, do pokoju, podczas gdy ja leżę w wirtualnej sferze? Już
miałem cisnąć w stronę owego skrzeku gumowym kapciem na grubej podeszwie, gdy w
szparze pomiędzy drzwiami zauważyłem skrawek rudego futra, za którym
postępował pysk, przednie łapy, a wreszcie tułów dopełniający
anatomicznej całości stworzenia zwanego Bździunią. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
Czego tu chcesz kocie? – zapytałem ssaka, który podpełznął w
pobliże łóżka, a następnie zwrócił pysk w stronę stojącej w rogu pokoju
palmy. Chcesz znęcać się nad niewinną roślinką? Chcesz gryźć, drapać ocierać swój
zwierzęcy, fałszywy, wąchaty, koci, otłuszczony rybną saszetką pysk i rozwieszać
na sypialnianym flancu napastliwe, zaborcze feromony, aby później
utrzymywać, że ten kwiat, jak zresztą też łóżko, nocny stolik, wszystkie krzesła
w domu, a także drzwi, torby foliowe, szafy i kapcie są twoją własnością?<br />
O nie, ten pokój jest nasz i tylko nasz. Ten pokój, w którym śpimy, czytamy, a
także niekiedy się przytulamy, jest prywatny, małżeński, intymny, pozostałym ssakom niegościnny. <br />
Tutaj panuje bezkociość całkowita i panuje od samego początku, od kiedy w tym
domu zamieszkaliśmy. I jest to bezkociość bezdyskusyjna, totalna, nieznosząca
sprzeciwu – kategoryczna i despotyczna. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
Cały dom ci nadskakuje, ulega, ustępuje, wręcz łasi się do ciebie.
Wszędzie jesteś głównym lokatorem, ale nie tutaj. Tutaj panuję ja i Kasia.
Kasia i ja. Tutaj występuje – w przeciwieństwie do reszty pomieszczeń – bezsierściowość.<o:p></o:p><br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Idź te swoje biadolenia wygłaszać gdzie indziej, na balkon
na przykład. Żebyś choć zamiałczeć zwyczajnie umiał; tak, jak inne, normalne proszące
o strawę, albo o kwiatka koty. Ale nie — ty skrzeczysz jak żaba, jak stare
zawiasy, jak stuletnia skrzynia odkopana na Saharze. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
Idź już, idź i zamknij drzwi. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
Zatrzasnąłem laptopa i położyłem głowę na poduszkę. Dopiero
teraz usłyszałem, że w pokoju gra radio. W tle, niegłośno, nastrojowo, świątecznie. Jak
miło, że tak gra, jak ładnie śpiewa Bing Crosby White Christmas , a po nim Elvis Presley Lonely i This Christmas, a za
nimi Chris Rea w Driving Home For Christmas, no i oczywiście George Michaela w
swoim Last Christmas. I już w chwilę później Stille Nacht w trzech językach po
czym, po krótkich wiadomościach, kolędy polskie. Śliczne. A nieco później, ale
za to przez całą godzinę będą polskie pastorałki z Podhala. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
I nagle zrozumiałem, co mi od dwóch mniej więcej godzin, nie
pozwala na pełne, swobodne, spokojne rozkoszowanie się wirtualną emigracją.
Oto zmieniając portale społecznościowe, przeskakując pomiędzy tematami, rzucają
się w różne rejony ziemi, wszędzie tam, gdzie mnie na kształt latającego dywanu poniósł laptop —
słyszałem radio, z którego kapała, sączyła się, ciekła, a następnie lała się Wszędobylska, Uniwersalna Pieśń Wielkanocna.<br />
Poprzez dzieciństwo, młodość i dojrzałość: wszędzie i zawsze ta
sama i tak samo śliczna i tkliwa i wzruszająca.<br />
Jak, nie przymierzając, landryna w wymiocinach. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal">
A wszak już od dawna nie wierzę w Mikołaja, od kiedy pamiętam nie
lubię zimna, nienawidzę śniegu, kpię z bałwana, wzdragam się przed łyżwą i sankami, nie spożywam ciał innych ssaków, nie wierzę w trzech króli, tudzież w w
ducha świętego, nie uznaję zabijania karpia i wycinania drzewek, brzydzę się zakupami, krew we mnie się gotuje, gdy mam gotować dla innych, tym bardziej, że cała moja emigracyjna rodzina, to żona Kasia i kicia Bździunia.<br />
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
Kasia jest jeszcze w pracy, a ssak znów jęczy pod drzwiami.<br />
Choć koteczku, choć, poskrzecz mi trochę. <br />
A później wskocz na parapet i pogryź kwiatuszka. <br />
Niech to będzie twoja choinka.<br />
<br />
Gdzie ten pilot do cholery!<o:p></o:p></div>
<br />
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-12433972034874359452017-12-04T10:39:00.001-08:002018-11-29T00:29:56.568-08:00Wróg w łóżku<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Źle jest, gdy ze sobą jest się tylko, albo głównie wtedy, gdy sytuacja do tego zmusza.<br />
Albowiem za sobą powinno się tęsknić, do spotkania ze sobą dążyć, siebie oczekiwać i ku sobie uparcie zmierzać.<br />
Choroba, którą odbyć trzeba w łóżku i w samotności wymaga, albo też raczej pomaga, w kontakcie ze sobą i to jest dobry powód do pogaduchy w pobliżu poduchy. Jednak, gdy na codzień ze sobą nie dość obcujemy, takie spotkanie stać się może zaskakująco ciężkie, drażniące i bolesne, co obok niewygód i cierpień wywołanych tą, czy inną niedyspozycją, wytworzyć może nam na czas choroby małe białe łóżkowe piekiełko, znacznie bardziej niestrawne dla ciała i dla ducha, niż mogłoby się to na pierwszy rzut temperatury wydawać. <br />
Oto natrafić można bowiem w łóżku na człowieka mało sobie znanego, albo wręcz obcego. Kogoś, kto nie chce z nami nawiązać kontaktu, kto podczas najbardziej nawet uprzejmego zagadnięcia o pogodę, lub o stan zdrowia, odwraca się na drugi bok i natychmiast, mniej lub bardziej szczerze, zasypia.<br />
A przecież może być jeszcze gorzej; człowiek ów, pod wspólna kołdrą napotkany, pokrzywiać nam się zacznie, grać na nosie albo – gdy odwrócimy się na drugi bok by sięgnąć po kubek z herbatą tudzież po rogala – opluje nam ukradkiem plecy lub obetrze zasmarkany nos w naszą pidżamę.<br />
Dlatego warto jest przyjaźnić się ze sobą na codzień, warto zagadywać do siebie, banalnie choćby – na przykład o złej pogodzie lub kiepskich popisach naszych narciarzy podczas ostatniego konkursu skoków w S.<br />
Warto jest wymieniać ze sobą co jakiś czas niemądre choćby poglądy, tudzież raz dziennie wejść z lustrem w lekki spór polityczny.<br />
Dobrze jest się w sobie nieco rozeznać, zaznajomić, a być może nawet miejscami polubić, aby nie natrafić podczas choroby we własnym łóżku na antagonistę, wroga lub – co zdarzyć się może także – oślizgłego pochlebcę.<br />
Chociaż z miłością też bym nie przesadzał. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-44125800045321059672017-10-22T03:31:00.000-07:002017-10-22T03:31:03.844-07:00Którzy przeszkadzacie mi w cierpieniu<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Oni ożywają wtedy, gdy inni umierają.<br />
Śmiercią karmi się zarówno ta partia, jak i ta wiara.<br />
Wiara
w człowieka (lub też w boga) na krzyżu. Oni mówią mi, że powinienem —
ba, że muszę wciąż przeżywać czyjąś śmierć. Śmierć ich boga (lub też
człowieka) na krzyżu, a także śmierć tych, którzy zginęli w prezydenckim
samolocie.<br />
Piękni to byli ludzie — podobno mądrzy, dobrzy, taktowni.<br />
Prawie jak ten pan na krzyżu, którego ciało przynoszą nam wciąż kapłani przed oczy.<br />
Mam na ten temat swoje zdanie — byli ludźmi.<br />
Dlaczego
nie pokażą, dlaczego nie zwizualizują ciała tego Prezydenta Który Nam
Zginął tak, jak ukazali młodego Żyda na krzyżu z otwartą raną od ciosu
włócznią? Wszak nieporównanie mocniej działałby na emocje tłumu widok
zmasakrowanych zwłok człowieka, aniżeli uśmiechnięta, upiększona w
programie graficznym, mądra i łagodna twarz tego, Który Zginał i Jego
Żony.<br />
Ktoś tym ludziom odebrał życie? Ktoś zły, ktoś bardzo
okrutny? Taki sam, jak ten, który zdradził i zaprowadził Jezusa na
krzyż? Mam prawo w to nie wierzyć. I z prawa tego w zaciszu sumieniu
mojego korzystam.<br />
Tylko, że wy mi w tym przeszkadzacie.<br />
Ja
chciałbym bardziej o kruchości ludzkiego losu i ludzkiego ciała
pomyśleć. O tym, jak bardzo bezradni jesteśmy i bezbronni i
krótkotrwali. Jak ulotne są nasze miłości, namiętności, nasze sny i
nasza — najsilniejsza nawet — wola trwania.<br />
A wy każecie mi
nienawidzić. I pokazujecie, kogo nienawidzić mam. Bo — być może — z
mojej nienawiści powstaną demony, które pójdą do was na służbę. Z
niechęci zrodzą się szakale, które pobiegną, aby służyć wam — hienom.<br />
Podnosicie
na placach krzyże ze zwłokami człowieka, który — jak mówicie — umarł za
was, a spodem, za sobą, wzdłuż ulicy, ciągniecie inne jeszcze ciała;
porozrywane przed laty w katastrofie ludzkie szczątki.<br />
<br />
I
łączycie człowieka umarłego kiedyś na krzyżu z tymi, zmasakrowanymi w
katastrofie ciałami, krzycząc, że ludzkie zło ich zabiło i że wiecie
jakie to zło i jacy ludzie. Wycieracie sobie metafizycznymi i
namacalnymi trupami ręce i twarze, a później — zakrwawieni, bo nigdy do
końca z krwi nie domyci, siadacie do kolacji, dysząc i wypluwając w
talerze tę swoją urojoną nienawiść.<br />
<br />
Tak też zasypiacie; szczelnie w nienawiść okutani.<br />
Powiecie,
że nie na miejscu jest porównywanie cierpień i licytowanie,
segregowanie, wartościowanie różnego rodzaju śmierci. A ja wam powiem,
że na świecie istnieją większe zła i gorsze cierpienia, od gwałtownej
śmierci w uderzającym o ziemię samolocie, a także od bólu ciała
przybitego do krzyża. Każdego dnia ludzie cierpią straszniej i są
bardziej osamotnieni od waszego Jezusa, na którego czekał ojciec w
jasnym niebie.<br />
Wielki ból trwa w milczeniu, gdyż przekracza barierę słów i nie umie się w nich dostatecznie wyrazić.<br />
Najszczersze współczucie zamyka się w ciszy, bo obawia się banalnością werbalnej pociechy dotknąć materii smutku.<br />
Wy
— rozkrzyczani i zaperzeni, wy — sunący pod wielkimi transparentami
wzdłuż ulicy, wy, którzy zawsze wiecie, z której strony stoi kamera; wy —
mali i rozszczekani — brzydko mojej ulicy z wami pośrodku! <br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgECXYQgeYmVrPJtkzh6kNPrriXD_DyRyAdfn_xXS6K9qc60qDHXfbHr0e4I6DSDamLocV7N_yJw0jl7xVE0It8ere9GyIqJRVt_CUM6J1Uv0PnxPVPDzpQ7TbVNzuDAYEDjQQYWN-08Rs/s1600/Wo%25C5%2582a.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgECXYQgeYmVrPJtkzh6kNPrriXD_DyRyAdfn_xXS6K9qc60qDHXfbHr0e4I6DSDamLocV7N_yJw0jl7xVE0It8ere9GyIqJRVt_CUM6J1Uv0PnxPVPDzpQ7TbVNzuDAYEDjQQYWN-08Rs/s320/Wo%25C5%2582a.JPG" width="243" /></a></div>
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-31568271980647954742017-10-02T09:45:00.003-07:002018-11-28T10:09:01.197-08:00Twarz zza okna<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Doszedłem do końca korytarza. Zawróciłem. Dotarłem do ubikacji, zatrzymałem się przy drzwiach, spojrzałem w głąb następnego wagonu — ten także był pusty.<br />
Wróciłem do przedziału. Zapaliłem. Spojrzałem w okno. Noc rozmazywała się na szybie mokro i powłóczyście. Gdzieś za strugami bitego wiatrem deszczu dostrzegłem na wpół przezroczystą twarz i oczy — zapuchnięte, obce, dalekie. Ta twarz przebijała się pracowicie poprzez drzewa i słupy trakcyjne, biegła poprzez pochmurny firmament, leciała przez trawy wysokiego nasypu. <br />
Twarz bez ciała, bez nóg i ramion, oblicze bez domu, gęba płynąca idiotycznie ponad torami, bita krzewami i drzewami, chlastana łodygą, nurzana w bagnach, przeciągana po szosie, ciskana w kamienie, twarz jak kserokopia napylona niechlujnie na rozmyty krajobraz. Leci i patrzy. Stamtąd patrzy. I leci. Chociaż właściwie, to ja patrzę na nią, po to, aby ona mnie widzieć mogła i dopiero wtedy patrzy. A więc to moje spojrzenie, moje patrzenie ją wytwarza. Stąd ona. Stąd przeciwko mnie się obraca. <br />
Podniosłem rękę, aby zmazać, lub choćby rozmazać po szybie tę bladą gębę, ale moja ręka dodała się do tamtej twarzy, urealniła ją bardziej jeszcze. Z ogromnym wysiłkiem ściągnąłem ją obiema rękami z nasypu, wciągnąłem do przedziału, otrzepałem z błota i z darni, nakleiłem ją na swoją — przedziałową, suchą, ciepłą i czystą.<br />
Przez krótką chwilę obie twarze zmagały się ze sobą, aż uformowały się w dwuwarstwowe oblicze, przy czym tamta, zewnętrzna, ociężała, przesiąknięta deszczem, uformowała się na wierzchu. <br />
Otuliłem obie w okienną zasłonę.<br />
Zasnąłem owiany zapachem ziemi i liści. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-64498251430637031032017-09-28T02:58:00.002-07:002018-11-29T01:01:49.341-08:00Skrzydła w tramwaju<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Widzę, w jaki sposób obcujesz ze sobą, jak mizdrzysz się do siebie i zabiegasz o swoje względy…Ohydne to i upokarzające!<br />
I te skrzydła, które każdego wieczoru wyciągasz z szafy i przypinasz do pleców idąc do łóżka.<br />
Tak, w świecie onirycznym łatwo być Ikarem – z każdej przestrzeni opada się ostatecznie na poduszki.<br />
Daj piórom wiew poranka, wyjdź w skrzydłach na balkon albo na ulicę, idź w nich po zakupy, albo wnieś je do tramwaju, pokaż ludziom, że je masz, że są w piórach niekompletne i wystrzępione, bo kiedyś wszak latałeś, nie wstydząc się tego, że są nierówno skrojone i dlatego wciąż zataczasz nieporadne kręgi nad parkiem, a w locie zawadzasz o drzewa i o latarnie.<br />
Zatrzepocz nagle skrzydłami w tłumie, spróbuj wzbić się na pobliski balkon lub na dach najbliższej kamienicy.<br />
Przypomnij gapiom – bo może już zapomnieli – i sobie samemu przypomnij, jak raz udało ci się wzbić ponad wieżę Kościoła Garnizonowego i ile przy tym na dole było zamieszania.<br />
<br />
Obudź w sobie dystans do siebie jako nielota, pobudź obcość i nieufność.<br />
Przywołaj w sobie ptaka i naucz go latać.<br />
Wyhoduj w sobie wilka i schwyć go niekiedy za pysk.<br />
Nie unikaj pogryzienia.<br />
Zaufaj impulsom.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGrRLM7nXDHvyu9ZCKLts7kpxf_5EUT1g-kFOGR6hIL_5letW-yS4ODjyOW_ip8vPFji0jrbAGnMyzQAQRpkbCIzm2Dns5eEKQTNMUgySHBF5uYOhdnQaMnrSzFPm6jumqk2hQu2nGP6Y/s1600/Pi%25C3%25B3rko.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="512" data-original-width="1024" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGrRLM7nXDHvyu9ZCKLts7kpxf_5EUT1g-kFOGR6hIL_5letW-yS4ODjyOW_ip8vPFji0jrbAGnMyzQAQRpkbCIzm2Dns5eEKQTNMUgySHBF5uYOhdnQaMnrSzFPm6jumqk2hQu2nGP6Y/s400/Pi%25C3%25B3rko.jpg" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-21863719522722436792017-09-26T11:44:00.000-07:002017-09-26T22:08:26.008-07:00Wahadło<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Prawda jest jak nazbyt lekkie wahadło, które poddaje się najdrobniejszym wibracjom przestrzeni, odchylając się w każdą możliwą stronę — wahadło niezdolne do zatrzymania się, do wyznaczenia jednego stałego punktu pod sobą. Każde oddziaływanie na jego ruch, może być uchwycone jako autonomiczne wydarzenie, mogące być poddane osobnej interpretacji, za pomocą przypisanego mu wahadła. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-66819463629480924222017-09-25T08:02:00.000-07:002017-09-26T09:53:44.267-07:00Tomasz Stawiszyński w rozmowie z Bohdanem Chwedeńczukiem<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<b>Bohdan Chwedeńczuk</b><br />
<div>
To jaki wobec tego gest wykonuje Kołakowski w swojej książce – mówiąc tam między innymi, w duchu zresztą swoich gdzie indziej wyrażanych przekonań, że Jezus jest wielkim mitem europejskiej kultury, że jest w tym sensie ważny i żywy, a wreszcie, że niejako naszym obowiązkiem jest się wobec Jezusa i jego przesłania tak czy inaczej gruntownie określić? To, pana zdaniem, zabieg tyleż niepotrzebny i bezpłodny filozoficznie, ile efektowny, bo jakoś przecież przemawiający do obrazów i emocji, które faktycznie w wielu mieszkańcach tej kultury ciągle pracują? <br />
<br />
<b>Tomasz Stawiszyński</b> </div>
<div>
Nie sprowadzi mnie pan na manowce, nie uznam tego za gest, choć muszę się opierać pokusie. Mam przed sobą tekst autora wypowiadającego bez dania racji głęboko religijne twierdzenia i dramatycznie wzywającego nas wszystkich, byśmy się opamiętali, bo zginiemy. Opamiętanie natomiast może mieć tylko jedną postać, na jednej tylko drodze może się dokonać: przez „dostęp do Jezusa – człowieka lub Boga – zawsze osoby”. <br />
Rozważmy więc obie ewentualności, które zdaje się dopuszczać Kołakowski. Mówię „zdaje się”, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że ma Jezusa za Boga, i wtedy dopiero rzecz nabiera powagi. Jeśli Jezus jest człowiekiem, mam prawo słuchać go lub nie słuchać, jak każdego człowieka, a jego opowieści religijne o zbawieniu, grzechu, Bogu i Królestwie, o tym, że „wszystkie wartości doczesne są względne i drugorzędne”, mogę bez popadania w absurd między bajki włożyć. Ba, mogę w ogóle tym językiem się nie posługiwać. </div>
<div>
Jeśli zaś jest Bogiem – to stawiam się przed boskie oblicze z wyzwaniem Sokratesa. Stworzyłeś Panie świat wraz z logiką, jak mam więc uporać się z alternatywą, że Twoja moralność jest arbitralna, dowolna, gdy ją polecasz, bo ją lubisz, albo obowiązuje, gdy polecasz ją, bo jest skądinąd dobra; wówczas jednak nie jesteś źródłem, a przekaźnikiem. Ufam Ci jednak Panie, że masz na to sposób. Cóż, kiedy mam kłopot kolejny: dlaczego Wszechmocny i Wszechdobry dopuściłeś do tego, że musimy w panice uciekać się do Ciebie, by pod Twoim opiekuńczym okiem uniknąć zagłady. <br />
<br />
Mówiąc zwyczajnie i dobitnie, posłuszeństwo słowom Jezusa jako słowom świętym – a tego domaga się Kołakowski – wymaga wiary w jego boskość. <br />
<br />
Wiara rzecz jasna za nic ma logikę i teodyceę, za nic ma rozum, o czym wiedział skądinąd Paweł z Tarsu. Kłopot w tym, że wiara – każda, niezależnie od jej treści, wiara jako stan umysłu – to narzędzie niewydajne, a bywa niebezpieczne jako środek naprawy naszego świata.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: left;">
➤ Cywilizacja rozumiana jako proces, musi się rozszerzać, nawet wtedy, gdy drąży w głąb człowieka. I musi mieć do tego narzędzia. A więc technologię — w tym technologię myślenia. Cywilizacja nietechnologiczna nie istnieje. W dłuższym, lub krótszym ujęciu czasowym człowiek, grupa etniczna, czy kulturowa, musi tworzyć nowe narzędzia, choćby po to, aby dostosowywać się do zmieniających się, w tym do zmienianych przez siebie, warunków. Musi więc łamać stereotypy i zaprzeczać starym wierzeniom. Z czasem wierzeniom w ogóle. </div>
</div>
<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: left;">
Na tym tle każda religia przeistacza się z czasem w zatęchłe bagno, którego wyziewy odmieniają strukturę mózgu, a plastyczność podłoża więzi nogi taplającym się w nim wyznawcom tej, lub innej deistycznej metafizyki. </div>
</div>
<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: left;">
Bagienne opary gęstnieją, spróchniałe kikuty drzew i krzaków świecą nie złowieszczo, ale mistycznie, pobliska łąka wydaje się oddalać, staje się nieosiągalna, zamienia się w fatamorganę, ułudę, kłamstwo. </div>
</div>
<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: left;">
Sytuacja, im bardziej staje się tragiczna — tym bardziej mistyczna. </div>
</div>
<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: left;">
Nie szarpmy się, nie szukajmy wyjścia... Módlmy się, kontemplujmy, cudu oczekujmy... (<span style="font-size: x-small; text-align: right;">KS)</span></div>
</div>
<br />
<div>
</div>
</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-24544492307035084532017-09-25T04:52:00.002-07:002017-09-26T09:52:02.963-07:00Podprowadzacz<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Czy się boję? — myślał przez chwilę, jakby naprawdę zastanawiał się nad odpowiedzią. A przecież znał ją od dawna. Brzmiała ona: „Nie wiem”. Bo nie wiedział. Nie wiedział jak odpowiedzieć na pytanie postawione w ten sposób. A przecież wszyscy niemal je tak stawiali. Więc odpowiadał. Niekiedy, że tak, a innym razem, że nie. Zależy, kto pytał. Ale odczuwał trywialność tego pytania i banalność własnych odpowiedzi. Boję się, nie boją się, boję się trochę…To wszystko. A przecież, a przecież… Ale co tu właściwie mają do rzeczy jego osobiste obrachunki ze śmiercią. Jego uczucia, jego lęki i nadzieje… Kapłan — o ile wzywa go wierzący — winien wspomóc umierającego w wyprawie na tamten świat w sposób przede wszystkim, o ile nie jedynie, techniczny. Obrządek spowiedzi, pomazanie… Tak, to podprowadza pod drzwi tylko, no — w miejsce, gdzie te drzwi podobno się znajdują, ale całe wcześniej, jak i całe później, to są rzeczy jedynie jego. Moje. Moje i Boga. Boga i moje. Nasze. Nie, jego, tego Podprowadzacza.<br />
<br />
Ani filozofia, ani biologia, ani psychologia, nie jest jego domeną, ale choćby nawet wszystkie te nauki do cna zgłębił — nie odpowiedziałby do końca na żadne z jego pytań. Oparty o ten swój dogmat, o baśniowy, prościutki schemat świata, nachyla się nad oceanem ludzkiej trwogi i na wody, których objąć wyobraźnią swoją nie jest zdolny, na wody te kładzie kadzidlane formułki, niby ciasteczka, niby czapeczki bitej śmietany i żywioły głosem bezbarwnym, obojętnym, wyuczonym kanalizować, uspokajać, wygładzać zamierza. Czy ten facet, tam, na krześle, gotów jest, umie, chce go choćby zrozumieć? <br />
Czy go w ogóle słyszy?<br />
<br />
Uśmiechnął się boleśnie do pomyślanego pytania. Nie, ten facet na pewno nie. Wszak go znał. I nagle naszła go ochota unieść się na posłaniu i strzelić tamtego znienacka w mordę. A później splunąć mu w twarz i patrząc, jak obciera ze śliny oczy — umrzeć uspokojonym. Albo nie, może lepiej byłoby włożyć tamtemu palec w oko. Głęboko, aż do mózgu. Niech zawyje, niech się przerazi. Niech ze zdziwienia i z lęku i z bólu zagada po ludzku, niech wrzaśnie, zapłacze, niech twarz szczerą obnaży. <br />
<br />
Niestety, nie miał nawet dość siły, aby sięgnąć do szuflady po papierosa. <br />
<br />
— Przepraszam, czy ojciec jest pedofilem? Głos Andrzeja był całkiem obcy, ale czuł, że to on powiedział. <br />
Że wreszcie to powiedział.<br />
<br />
<br />
K. Salak. "Przytul mnie ojcze". Fragment </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-64854677125587238362017-09-25T02:44:00.002-07:002017-09-25T03:09:07.025-07:00Urbański o Kancie<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />(…) Myślę, że Kant się mylił, bo uwierzył w ludzką wolę do wyrzeczeń. Wierzył, że istnieje granica, której człowiek nie przekroczy. Że potrafi się zatrzymać i powstrzymać. To chyba jego najpoważniejsza pomyłka. A my jesteśmy istotami zachłannymi. Anatol France zachwycił mnie kiedyś lapidarną definicją – człowiek to bydlę z muszkietem. Jasne, też. Ale człowiek to przede wszystkim bydlę wszystkożerne. Pragnie przeżuwać wszystko, co go otacza. Do tej pory żarł to, co stworzyła natura. Potem wykonał wielki skok i zaczął pożerać wytwarzane przez siebie przedmioty. Teraz, kiedy pojawiła się taka możliwość, będzie żarł innych ludzi.<br /><br />Nie widzę żadnej przesłanki, że to się da powstrzymać. Kiedyś wierzyłem w księgi, dziś otaczają mnie ich tysiące i w żadnej z nich nie dostrzegam pocieszenia. W żadnej nie dojrzałem recepty na to, jak ludzkość ma się ograniczać. Jak ma się bronić przed sobą. Nie słuchamy nikogo. Ani historii, ani filozofii, ani mędrców. Wątpię, czy ludzkość rzeczywiście się czegoś uczy.<br /><br />(…) A może Kant mylił się w samej istocie swej obserwacji – że z autonomii wolności musi rodzić się moralne prawo? Ale cóż mamy zrobić, kiedy wolność jednostek produkuje masową potrzebę pożerania świata? <br /><br />A Urbański <br /><br />"Wojna o której nie chcieliśmy wiedzieć".</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-80053166101372671832017-09-24T10:09:00.001-07:002018-12-23T09:46:22.407-08:00Słowo o wspomnieniach<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Kołyszą się w nas, kolebią, telepią, albo płyną, szybują, lub też idą w nas przygarbione na przełaj, w poprzek chwil, które zamarły w drodze do jutra. Chwil, które otarły się o nagle wyrosłe im na drodze wspomnienie i zawirowały i zaczęły spóźniać się za ciałem.<br />
Bo biologia idzie w nas nieustannie, wciąż i w jedna stronę, popchnięta palcem Entropii, rozsiewając po drodze spróchniałe komórki naszego ciała, zużyte neurony i osypujące się z nas molekuły. Ubywamy, ale — ubywając wciąż i niestrudzenie — stoimy w tejże chwili we wspomnieniu, bezpieczni, dawni, wcześni, inni. I stoją w nas on i ona, i tamto, i wtedy.<br />
Wspomnienie potwierdza naszą nam tożsamość, ciągłość nas w nas, upewnia, że my tutaj, teraz i w tym otoczeniu, to my tamci, tam i wtedy i że nasze dzisiejsze uczucia są konsekwencją tamtych, ich wynikiem, ich continuum, ich nieuchronnością.<br />
Bo przecież, nawet wspominając, jesteśmy materiałem na następne, na jutrzejsze wspomnienia.<br />
Ale to nie wszystko, bo wspominając to, co wspominamy i jak wspominamy, i dlaczego wspominamy, wpływa na nas, na nasz sposób wspominania nas dzisiejszych, gdy jutro przyjdzie na wspomnienia pora.<br />
Bo wszak wspominamy z jakichś powodów, a nawet przeważnie w jakimś celu. Tak zresztą jak w jakimś celu śnimy, co śnimy. Napięcie pomiędzy ścianami przeżywanych wrażeń organizuje przestrzeń dla tych snów, które właśnie przychodzą.<br />
To nieprzeżyte do końca uczucia i niewypowiedziane słowa, wytwarzają zapotrzebowanie na określone kształty i barwy snów, także snów przeżywanych na jawie — chociażby wspomnień.<br />
Wspomnieniami reagujemy lub odreagowujemy to, co dzieje się w obrębie emocji. Sny i wspomnienia oczekują na dopuszczenie do świadomości, jak widzowie na wejście do sali kinowej. Z tym, że w przypadku wspomnień to, co porusza się przed naszymi zmysłami, wydaje się być świadome.<br />
Granice mogą być jednak płynne, gdy na przykład wspominając, zasypiamy, albo, gdy śniąc budzimy się i nadal smakujemy senne rojenia, dopisując do nich lub uzupełniając w nich te fragmenty i wątki które były, lub mogłyby być (w naszym mniemaniu) wymienione na lepsze. Gdybyśmy tylko mogli nasze sny reżyserować, gdybyśmy mogli je formować, malować, organizować, katalogować — zapisywać jako pliki medialne na dysku swojego komputera.<br />
Niestety, ale i bardziej jednak chyba na szczęście, emocje nasze, kształtowane głównie poza logiką, nie poddają się analitycznym zabiegom, uchylają się mentalnym półkom i buchalteryjnym podziałom.<br />
A my, poprzez to, co podsuną nam one w snach, wspomnieniach i marzeniach, roimy inność naszego bytu, aby go chronić ku bardziej przewidywalnemu jutru.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-35277297238800294312017-01-01T10:07:00.001-08:002018-12-15T09:22:36.711-08:00Widok z parapetu<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="MsoNormal">
<span style="font-family: inherit;">Te wasze gęby bezpowodnie rozradowane. Te wasze emocjonalne orgietki na bazie płynów oszałamiających. I usta — jak wodne młyny w których żarna zębów uruchamiane kolejnymi haustami alkoholu, rozcierają zgromadzone na stołach pokarmy. Tu wszelakie pożywienie — bita śmietana z fragmentem kaczki, świński zadek z krowim jęzorem, ogórek konserwowy z tortem ananasowym, między paszczękami zgodnie się jedna.</span><br />
<br />
Tak, b<span style="font-family: inherit;">ez wątpienia to wasz wieczór, Najważniejszy Wieczór Roku do którego — choć on, ten rok, stary, słaby i zgarbiony — nie wahac</span>ie się strzelać z korków od szampana i z petard. Ubić starucha, przepędzić na cztery pierdy, zatopić w alkoholu i wymiocinach, które o czwartej nad ranem wyprowadzacie z gardzieli poprzez parapety i deski klozetowe. Szybciej, szybciej go przegonić! Mocniej, boleśniej dokopać, nabluzgać, a później spuścić na siwy łeb wodę w sedesie.<br />
Spłukać zakałę ze świeżym kałem!<br />
Wy nie umiecie inaczej — tylko frenetycznie, tylko z przesadą, tylko z wódką w jednaj i z petardą w drugiej dłoni. W jednym kąciku waszych ust mieszka nienawiść, epitet i plwocina — w drugim miłość, wzruszenie i ekstaza. Opluwacie i całujecie w tym samym momencie. Przytulacie jedną ręką, a drugą, z załzawionymi od wzruszenia oczami, łapiecie za szyję aby zmiażdżyć gardło.<br />
<br />
Strasznie tak siedzieć przy was i patrzeć na te wszystkie czerwone, spocone, nabrzmiałe od pijackich, wzajemnie jakby wykluczających się emocji oblicza.<br />
A jeszcze nie skończyliście bliźnim ubliżać, jeszcze wiszą w ciężkim od waszych oddechów powietrzu słowa którymi chłostaliście przed chwilą waszego znajomego, krewnego czy polityka, a już szukacie policzka najbliżej was stojącego brata w biesiadzie by obkleić jego twarz udawaną serdecznością i załganym życzeniem.<br />
Miłość płynie z waszych ust jak posoka z aorty — gładko i spektakularnie.<br />
Nienawiść tryska z waszych krtani, jak z woda z rynkowej fontanny, do której przebiła się zawartość armatury miejskiej kloaki.<br />
A później wzdychacie, jęczycie i ciągle klniecie. Tak zaczynacie ten nowy, dobry, piękny rok. Taki kształt mu nadajcie, a później, jak zawsze pod koniec grudnia, dziwicie się jaki on był zły, brudny, nieszczęśliwy, nieudany.<br />
Tak nieudany i tak nieszczęśliwy, jak wy nad ranem.<br />
Którzy snujecie się pośród okaleczonych artefaktów waszego karłowatego emocjonalnie świata — wy obojętni, nienawistni, byle jacy…<br />
Patrzę na was ze swojej małej wysepki jeszcze nieobrzyganej części parapetu i zastanawiam się, kiedy sprzątniecie mi kuwetę i kto napełni wylizaną miseczkę.</div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl_nXDSo-7vJZInH9Yscse1W91ry9DI4joUYqJFL0L_KI8YNjHSzcfz98qa9iMJuTI_wvRk5RQhslZ9Y5HP8racc4vHJJtIOwWiKk_VvqQ_CqOntgYQhhIAhkaJ1m_m8wONlfnxq5mTrA/s1600/Kot.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl_nXDSo-7vJZInH9Yscse1W91ry9DI4joUYqJFL0L_KI8YNjHSzcfz98qa9iMJuTI_wvRk5RQhslZ9Y5HP8racc4vHJJtIOwWiKk_VvqQ_CqOntgYQhhIAhkaJ1m_m8wONlfnxq5mTrA/s320/Kot.jpg" width="320" /></a></div>
<o:p></o:p></div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-83550970861668260762016-12-26T12:33:00.002-08:002018-12-15T09:29:13.919-08:00Uratować karpia<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZrMIHlNn-iGZZ03kyCu1dvYL7_rgrVFZUqeN41v7uBmAo_7g7XvaqpzRkMntOovdUofa0L7Mf7PyvCTxQt-1OFRBj1c25f6UW0W3PBq3zlYK6H1K642vEOKB1I-mOKK7NcX9M8mxfU2s/s1600/Karp.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="249" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZrMIHlNn-iGZZ03kyCu1dvYL7_rgrVFZUqeN41v7uBmAo_7g7XvaqpzRkMntOovdUofa0L7Mf7PyvCTxQt-1OFRBj1c25f6UW0W3PBq3zlYK6H1K642vEOKB1I-mOKK7NcX9M8mxfU2s/s320/Karp.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
Dzisiaj rano postanowiłem uratować komuś życie. <br />
Dawno nie ratowałem — pomyślałem sobie. Życie jest kruche, piękne i (wbrew temu, co głoszą przeróżni prorocy) niepowtarzalne. Uratować komuś życie — to jest coś. To byłoby piękne zakończenie roku, to temat na przypięcie do górnej części tablicy na Fejsbuku…<br />
Pomysł był dobry, a nawet znacznie lepszy. Był wręcz świetny. Ratować, ratować, kogoś przy życiu zachować — kołatało mi w ciężkiej po wczorajszym opłatku głowie. Zasłużyć na wdzięczność i na podziw. Być obiektem zazdrości, a nawet — kto wie — miłości. Nie ma co ukrywać — rok który właśnie przemija, nie był dla mnie łaskawy, ba — był fatalny, pomijając nawet fakt, że jak w latach poprzednich, nie wydałem kolejnej, a nawet pierwszej swojej książki, nie zdobyłem dobrej, a nawet byle jakiej pracy, nikt się we mnie nie zakochał, kot mnie opuścił, a w to miejsce odnalazł mnie komornik, którego przez lata całe skutecznie unikałem i zwodziłem. Wszystko zło, którego w tym roku od losu doświadczyłem, wyprostować mógłbym, ba nadrobić nawet, czyimś uratowanym przeze mnie życiem. Że też wcześniej na to nie wpadłem, że też tyle lat straciłem nie ratując żadnego, małego, dużego, ważnego, a nawet znikomego życia.<br />
Czy to zresztą ważne, czyje życie się ratuje? Każde jest jedyne, wyjątkowe i zapewne raz dane. Tak, dość gadania; ratować, prędzej ratować!<br />
Ba, ale kogo ratować? Sąsiadka jest już bardzo stara, ale na umierającą nie wygląda. Bo gdyby wyglądała, to bym się zaczaił, odczekał aż zasłabnie, a później wezwałbym pogotowie. Niestety, jak rzekłem, pani Zosia, pomimo 89 lat, wygląda ciągle żwawo. Tak żwawo, że patrząc na nią, czuję się jak pterodaktyl chory na progerię.<br />
Kogo ratować, kogo? — myślałem gorączkowo. I wtedy przyszło olśnienie… Wszak, jeżeli każde życie jest jednakowo cenne, to uratowanym nie musi być przedstawiciel mojej rasy… Ssak, jakikolwiek, ssak wystarczy. Ssak czuje, każdy ssak życie smakuje. Ba, ptak nawet wystarczy, życie ptaka jest niepowtarzalne, jest piękne, jest namaszczone boskim tchnieniem, lub tchnieniem samej tylko Natury.<br />
A ryba? Dlaczego nie ryba? — pytałem sam siebie. Oczywiście — uratowana może być też ryba i to ryba dowolna ! Rybę, rybę, uratować rybę! Sam jestem spod znaku ryby, a to także coś do kroćset znaczy! Ryba, to jakby moja rodzina, siostra moja, albo i córka. Ryba jest znakiem pierwszych chrześcijan, ryba ogólnie piękna jest .<br />
Tak, ale gdzie i jak uratować rybę? Gdyby się na przykład topiła gdzieś w pobliżu, to bym ją wyciągnął na brzeg i reanimował. Gdyby… Mam! Uratuję życie karpiowi. A uratuję w ten sposób, że go nie kupię. Nie kupię, nie zjem, niech sobie żyje. Tak, wiem, że nie stać mnie na zakup karpia. Chociaż… gdybym dajmy na to znalazł dzisiaj na ulicy stówę... Tylu ludzi gubi przed Sylwestrem pieniądze, że to wielce prawdopodobne, takie znalezienie. Tak więc, powiedzmy, znajduję stówę, a choćby tylko pięćdziesiąt złotych, no i wtedy, tak właśnie wtedy, nachodzi mnie niespożyta ochota na karpia, a ja tę ochotę zwalczam i zwalczam ją skutecznie, tak skutecznie, że przechodząc obok sklepu z rybami, omijam kolejkę stojącą po żywe karpie i idę dalej. Idę do marketu i kupuję w to miejsce kilogram żeberek.<br />
A karp jest uratowany. Jest żywy, bo zwalczyłem ochotę na niego, bo mu tym zwalczeniem uratowałem jego rybie życie.<br />
Tak, tak. Nie ma co zwlekać, trzeba iść i poszukać na mieście zgubionych pieniędzy. Trzeba iść, aby ratować!<br />
Zaraz! Ależ ze mnie głupiec! Przecież karp, mój karp i tak dzisiejszego dnia nie przeżyje. Jeżeli nie ja, to ktoś inny go kupi, ktoś inny, zabije i zje.<br />
Zje mojego karpia!<br />
Więc to na nic, wszystko na nic! Uff, a może, może chociaż zemścić się na tym kimś, kto mojego karpia kupi? Jasne, ale jak odróżnię, jak rozpoznam, który z zakupionych karpi jest tym, z którego zrezygnowałem? Po czym poznam, że to mój, przeze mnie uratowany i własnoręcznie niezjedzony karp?<br />
Wszystko jedno, najważniejsze, aby go przed śmiercią pomścić! Zbić mordę klientki lub klienta. Zbić, albo i coś więcej.<br />
Pomścić w imieniu karpia, w imieniu wszystkich zamordowanych i zeżartych i jeszcze niezamordowanych i jeszcze niezeżartych karpi! W imieniu ryb w ogóle, a ryb hodowlanych w szczególności!<br />
Podszedłem do kuchennego kredensu i sięgnąłem do szuflady. Zimne ostrze tasaka uspokoiło mnie i jednocześnie upewniło o słuszności podjętego postanowienia. <br />
Wyszedłem z domu i torując sobie w świątecznym tłumie łokciami drogę, pospieszyłem w stronę pobliskiego sklepu rybnego.<br />
<br />
(Ciąg dalszy nie nastąpi.)<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-30619140075238035132016-02-01T10:42:00.002-08:002017-09-24T10:15:08.702-07:00Słowa Schulza<blockquote class="tr_bq">
Istotą rzeczywistości jest sens. Co nie ma sensu, jest dla nas nierzeczywiste — pisze Bruno Schulz w <i>Mityzacji rzeczywistości:</i><br />
<blockquote class="tr_bq">
Każdy fragment rzeczywistości żyje dzięki temu, że ma udział w jakimś sensie uniwersalnym. Stare kosmogonie wyrażały to sentencją, że na początku było słowo. Nienazwane nie istnieje dla nas. Nazwać coś — znaczy włączyć to w jakiś sens uniwersalny.<br />
Jednakowoż słowo z biegiem czasu sztywnieje, ustala się, przestaje być przewodnikiem nowych sensów. Poeta przywraca słowom przewodnictwo przez nowe spięcia, które z kumulacji powstają.<br />
Symbole matematyki są rozszerzeniem słowa na nowe zakresy. Także słowo jest pochodną słowa pierwotnego, słowa, które jeszcze nie było znakiem, ale mitem, historią, sensem.<br />
Poezja — to są krótkie spięcia sensu pomiędzy słowami, raptowna regeneracja pierwotnych mitów.<br />
Uważamy słowo potoczne za cień rzeczywistości, za jej odbicie. Słuszniejsze byłoby twierdzenie odwrotne: rzeczywistość jest cieniem słowa.<br />
Filozofia jest właściwie filologią, jest głębokim, twórczym badaniem słowa.</blockquote>
</blockquote>
Pytanie, czy tak rozumiana filologia wystarczy nam do poznania świata, nie ma właściwie sensu. Podpierając się mitem, matematyką, czy astrofizyką razem wziętymi, poznać możemy jedynie wąski wycinek Uniwersum.<br />
Już samo odniesienie do cząstek znikomych, czyli kwantów, uzmysławia nam przestrzenie, z naszego punktu widzenia fizycznie nielogiczne, a nawet niemożliwe.<br />
Ale — ufać nie powinniśmy nawet naszym ograniczeniom. <br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-31430278251717119012016-01-27T02:33:00.001-08:002017-09-24T10:15:08.706-07:00Jeszcze tylko ta noc<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Wyszedłem z siłowni wprost w słońce.<br />
Ale…był jeszcze wiatr.<br />
Jeszcze raz: Wyszedłem z siłowni w słońce i w wiatr.<br />
26 stycznia, Szczecin, temperatura w środku miasta (a podejrzewam, że także w okolicach dzielnic peryferyjnych) +9ºC. No i ten wiatr — ciepły, utulający, ogarniający… Czułem w mięśniach wysiłek godzinnych zmagań z żelazem, a pod powiekami przyjemne znużenie nagromadzonej pod skórą gorącej pary, polewanych wodą kamieni w saunie.<br />
Wysiłek, gorące i zimne kąpiele i ta — niemal wiosna na zewnątrz.<br />
<a name='more'></a>Czułem się młodo, szczęśliwie, swobodnie… Szedłem wzdłuż al. Wojska Polskiego w stronę domu i myślałem, że zaraz zrobię sobie kawę — dobrą kawę — taką ze zmielonych własnoręcznie ziaren, zaparzoną w kafetierce, osłodzoną trzcinowym cukrem.<br />
I myślałem też, że w domu będzie Kasia i kot i rozpoczęta niedawno książka i komputer…<br />
I myślałem też o jutrze, że mam jeszcze do odebrania pieniądze za wyjazd, i o pojutrzu, że pojedziemy z Kasią na zakupy do Berlina. Na zakupy i na wycieczkę. Małe zakupy i krótką wycieczkę, ale zawsze…<br />
<br />
I ktoś idący mi naprzeciw uśmiechnął się do mnie, gdy szedłem tak nieco rozchełstany, środkiem chodnika, a zaraz po tym uśmiechu dziewczyna na przystanku tramwajowym zatrzymała na mojej twarzy przez dłuższą chwilę spojrzenie. Zresztą być może to dziewczęce spojrzenie na mojej twarzy, to już sobie domyśliłem, ale mogło się ono zdarzyć.<br />
I mogło, i może zdarzyć się jeszcze wiele — myślałem sobie. A w tym, co się zdarzy z pewnością będzie wiele rzeczy fajnych, ciepłych, słonecznych.<br />
<br />
I wtedy pomyślałem, że umrę jeszcze tej nocy.<br />
<br />
Albo, że za chwilę, podczas przechodzenia przez jezdnię, najedzie mnie rozpędzony samochód dostawczy, w którym — na skutek pobrania zbyt dużej dawki środków przeciwbólowych — zasłabł kierowca.<br />
I poczułem na twarzy twarde wyżłobienia opony i słyszałem chrzęst miażdżonych kości własnej czaszki. A później już tylko patrzyłem na siebie oczami oczekującej na przystanku na autobus dziewczyny i wzbierały mi w podbrzuszu torsje... Zgnieciona głowa i szyja, pogruchotana — tak bardzo zadbana — klatka piersiowa, wprasowane w asfalt „kaloryfery” mięśni brzucha i posiekana w drobny mak rzepka lewego kolana, które to kolano — w wyniku ostatnich intensywnych ćwiczeń — powróciło niemal do dawnej funkcjonalności.<br />
Straszne, okrutne, żałosne, obrzydliwe…<br />
<br />
Dodatkowo, jako patrząca na to wszystko dziewczyna z autobusowego przystanku, nie wiedziałem nic o oczekującej na mnie żonie, kawie, kocie i wycieczce do Berlina. A także o niedokończonej książce i opowiadaniu, które pisałem na kolejny konkurs, lub też, (bo czemuż by nie) w celu opublikowania. Ale wszak to nie wszystko, to niewiele jeszcze, zważywszy dalsze i bliższe moje plany zakupu roweru, wymiany samochodu i wyjazdu z Kasią na stałe do Niemiec (najlepiej w okolice Jeziora Bodeńskiego). Wszystko to wszak się już urzeczywistniało, wszystko nabierało realnych kształtów i barw prawdziwych, nie fatamorganowych refleksów słonecznych. Wszystko stawało się możliwe…<br />
<br />
Zgasłem, zwiesiłem głowę, poczłapałem w stronę przejścia dla pieszych.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-25687193746825225182016-01-25T14:35:00.000-08:002017-09-24T10:19:59.324-07:00...<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Dawno tu nie byłem. <br />
<br />
<a name='more'></a>Czuje się, jakbym przechodził obok swojego domu i zajrzał przez okno do wnętrza. Wiem, że nikogo w nim nie ma, ale <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">— </span>biegnąc przez miasto <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">—</span> kroku wszak zwolnię i zajrzę do pokoju, aby dostrzec może na stole porozrzucane kartki, książkę i kubek z niedopitą herbatą.<br />
Jutro tu wrócę. I wrócę na dłużej, aby odsłonić okna, zaparzyć nową herbatę i napisać słów kilka o tym, gdzie byłem.<br />
A później <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">—</span> wiem to aż za dobrze <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 11pt; line-height: 115%;">—</span> stanę przy oknie i będę patrzył na pustą, szarą, zimowo-jesienną ulicę i znów tęsknił będę do chodnika, drzewa, kamienicy po drugiej stronie ulicy.<br />
Tymczasem dalej, dalej, by domknąć sprawy dzisiejsze i aby jutro stanąć przed drzwiami z kluczem w ręku!<br />
<br />
<br />
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-36089046735151371242016-01-05T23:51:00.000-08:002017-09-24T10:15:08.710-07:00Pochwała zakłopotania<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
W tak zwanym wieku dojrzałym mamy już przeważnie zgromadzony kapitał moralnych form, oraz odniesień kulturowych i obyczajowych tak duży, że – zdawałoby się – czerpać z niego możemy jak starzy aktorzy, którzy z magazynu emocji, z lamusa mimik, z garderoby pantomimy wyjmować mogą poszczególne formy ekspresji, aby używać ich do powstałego kontekstu, do potrzeby uporania się z wynikłą sytuacją.<br />
<a name='more'></a><br />
Życie jest jednak szybsze, bardziej zmienne, intensywniej fluktuujące.<br />
Jest zawsze o krok przed nami – właścicielami magazynów doświadczeń.<br />
Szczerość nie nadąża za chwilą, która się pojawia skądinąd. Nie nadąża, gdy nie jest tejże chwili reżyserem.<br />
Reaguje odruchowo, nie mając czasu by sięgnąć na którąś półkę, lub do pojedynczego wieszaka po odpowiednią reakcję/kreację – tę najbardziej adekwatną, najkorzystniejszą, najbardziej „estetyczną” – taką, z którą jej najbardziej do twarzy i do pragmatyzmu sytuacji.<br />
Dlatego my – jeżeli odrobinę szczersi i o ułamek wrażliwsi, my doświadczeni starcy i ograni aktorzy – gubimy się. Bo szczerość jest najczęściej zakłopotana, niedostosowana. Reaguje sama sobą, spontanicznie, nie ma za nią gotowej struktury.<br />
Przez to zawsze jest nieco dziecinna.<br />
Jak pierwsze wrażenie.<br />
Prawda jest ludziom potrzebna.<br />
Jest warunkiem, jest jedną z form istnienia białka.<br />
Dowodem na to jest poezja.<br />
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-37319914200517154772016-01-05T13:46:00.001-08:002017-09-25T03:13:52.197-07:00Brzoza<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Jestem w Niemczech, niedaleko Kielu.<br />
Miejscowość nosi nazwę Altenholz.<br />
Siedzę przy oknie.<br />
Piję kawę.<br />
<a name='more'></a><br />
Gdy spoglądam w szybę, widzę brzozę <span style="font-family: "philosopher"; font-size: 13.524px; line-height: 16.2288px;">– </span>jedną taką w całej okolicy. <br />
Stoi naprzeciwko domu <span style="font-family: "philosopher";"><span style="font-size: 13.524px; line-height: 16.2288px;">– </span></span>samotna, ogromna, piękna. <br />
Przebiegają przez nią wiatry, deszcze i śniegi.<br />
Targana żywiołami, z rozrzuconymi po całym niebie rękoma i włosami <span style="font-family: "philosopher"; font-size: 13.524px; line-height: 16.2288px;">– </span>tańczy.<br />
Niezmordowana, nieustająca w kołysaniu, być może sama wiatry napędza, być może wznieca wichury, aby dotknąć którejś chmury sunącej ponad nią.<br />
Daremnie. <br />
<br />
Ale przyjdzie czas, chmura sama na nią spłynie.<br />
Obejmie rozdygotane gałęzie.<br />
Wtedy brzoza zastygnie w milczeniu — jasna, uroczysta, zaślubiona mgle.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRp-GOV_8OI4b6_MO6L5YfPSAqS37A8PZsOyhrCsGHC7l2a_RM-aJYctAhZ82nrsLBzi6GXlRlsOspXz4vBAYHlmHDqIgzwnD1eAPOzWPlaQIhx9vUKAa8QzSuybVOC-dgImgrNe6WWEM/s1600/Brzoza+w+deszczu+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRp-GOV_8OI4b6_MO6L5YfPSAqS37A8PZsOyhrCsGHC7l2a_RM-aJYctAhZ82nrsLBzi6GXlRlsOspXz4vBAYHlmHDqIgzwnD1eAPOzWPlaQIhx9vUKAa8QzSuybVOC-dgImgrNe6WWEM/s320/Brzoza+w+deszczu+2.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">die <span style="font-size: 12.8px;">Birke vom Altenholz</span></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-80848119860176560592016-01-03T06:46:00.001-08:002017-09-24T10:15:08.718-07:00das Ehepaar<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Na górze płacze dziecko.<br />
Dziewczynka.<br />
Ma 2 latka. Nazywa się Lotta. Jej ojciec, Jürgen jest na zasiłku. Ma 41 lat. Jest niski, fizycznie zaniedbany, namiętnie pali trawę. Po kryjomu, przed żoną. Chociaż ona wie. <br />Wciąż też chodzi na głodzie alkoholowym. <br />
<a name='more'></a>Boi się ślubnej, która sprawdza jego oddech i źrenice. Można powiedzieć, że często mu w oczy spogląda i tuli się do jego oddechu. Żona Jürgena, Charlotte, ma 22 lata. Jest z kręgu Aspergera – takiej lżejszej formy autyzmu. Przyjechali z Berlina do Altenholz w Kilonii. Do Jürgena domu rodzinnego.<br />
Na dole umiera ojciec. Zamieszkali na górze. Dom jest duży. Podciągają niekiedy z lodówki jedzenie. Z zapasów przeznaczonych dla ojca. Znaczy się podkradają. Kasy im brakuje, gdyż ona – Charlotte także nie pracuje.<br />
On nosi dziurawe skarpetki i przybrudzone, nieświeże ciuchy. Ona nigdy się nie uśmiecha. Nie mam jednak do niej o to pretensji. Nikt nie powinien mieć. Autyści rzadko zdradzają emocje. O ile je mają, w takim sensie, w jakim my to rozumiemy.<br />
Charlotte i Jürgen są bałaganiarzami.<br />
<br />
Dziecko płacze. Dziewczynka. Ma dwa latka. Nazywa się Lotta. Jej ojciec nie je mięsa i nie pali papierosów. Jego żona także. Nie uznają zabijania zwierząt, nie są za zatruwaniem sobie organizmów. Każdego dnia wychodzą na długie spacery z dzieckiem. Dla zdrowia. W zasadzie niezależnie od pogody. Kupują tzw. ekologiczną żywność. Są za przyjmowaniem w Niemczech uchodźców. Słuchają relaksującej muzyki. Wierzą w karnację, czy też reinkarnację. Dokładnie nie wiem. Ale wierzą. Mają dwa samochody, w tym jeden dostawczy. Segregują śmieci. Regularnie sprzątają na schodach i przed domem.<br />
<br />
Składam to wszystko w jedno, ale wychodzi mi, że to są dwa małżeństwa.<br />
Dzisiaj ich znowu ukradkiem policzyłem, po czym – gdy wyszli – przeszukałem dom.<br />
Dwoje.<br />
Z dzieckiem troje.<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-88783341002359195992015-12-10T14:34:00.003-08:002016-12-03T00:09:43.562-08:00Czas Świętej Czkawki...<br />
<b>Pisze Gombrowicz</b> w relacji z letnich wypadów za miasto pt. <i>Podróże i przygody</i>:<br />
"Na stacji w Mogilnie podjeżdża na nasz widok wiejski feudalny powóz, zaprzężony w parę srokaczy. Powóz imponuje nam, my imponujemy furmanowi za pomocą francuskich piosenek, furman koniom imponuje za omocą bata, konie pędzą wyciągniętym kłusem, imponując gapiom i gęsiom.<br />
...<br />
Uciekliśmy z miasta przed żywiołem upału, lecz tutaj, pod skrzydłem gościnnego dworu w Poznańskiem inny zagraża żywioł, żywioł żarcia. Straszliwy apetyt nie pozwala nam kontentować się zwykłym menu obiadowym. Pękają tamy, żarcie wdziera się do środka, zalewa powódź zup, mięso nadziewa podgardlaną, a przez dziurę w głowie jakby powiedział Chesterton, wsadzamy coraz nowe przedmioty miękkie, twarde, mokre, suche, zimne, gorące. Jedzenie odbywa się bez przerwy i toczy się niepowstrzymane przez wszystkie miejsca naszej egzystencji". <br />
<br />
I oto znów nadchodzi i nadchodzi nieuchronnie kolejny Czas Świętego Wchłaniania.<br />
Wkrótce, po podjętej ustami ze spoconej dłoni duchownego celebryty hostii, którą przyjmuje się na język i wprowadza do wnętrza organizmu z namaszczeniem, jakby to był motyl mający za zadanie przebycie układu trawiennego w formie nienaruszonej i opuszczenie go jak kwietnego kielicha – rozpocznie się przeżuwanie, wciąganie, zasysanie, dopychanie łyżką, palcem, widelcem i nożem zawartości parujących stołów, aby w workach żołądkowych, w jelitach, a później w gazach, stolcach i – niekiedy – wymiocinach, pogrzebać tegoroczne sacrum.<br />
Jezus przetrawiony, Jezus pomiędzy salcesonem, sałatką i schabowym, Chrystus podlany <i>Finlandią</i>, zaczopowany ogórkiem i przekłuty połkniętą w pośpiechu wykałaczką. A później wokalna czkawka zwana kolendą.<br />
Alleluja!<br />
Pointa odbywa się w samotności, w ciszy, a zwłaszcza w skupieniu.<br />
Jeszcze tylko ożywczy szum wody w rezerwuarze...<br />
<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-69449482519543033882015-12-10T06:09:00.000-08:002015-12-10T06:09:47.165-08:00...Schopenhauer w <i>Wille und Vorstellung</i>: Dla idealistów świat jest zjawiskiem jedynie umysłowym.<br />
<i>Berkeley w Dialouges Between Hylas and Philinous</i>: Mózg zatem, według ciebie istnieje tylko w umyśle. A teraz chętnie dowiedziałbym się, czy uważasz za rozumne przypuszczenie, aby jedna idea, czyli przedmiot istniejący w umyśle, była przyczyną wszystkich innych idei. A jeśli tak sądzisz, to proszę, jak wytłumaczysz powstanie tej pierwszej idei, czyli samego mózgu?<br />
Mózg bowiem jest częścią świata zewnętrznego w nie mniejszym stopniu, niż konstelacja Centaura.<br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-5963794195044330832015-12-09T09:20:00.000-08:002015-12-09T13:55:00.349-08:00...Dzisiaj, gdy tylko wyszedłem z bramy, wiatr złamał moją parasolkę i cisnął w oczy kroplistymi fragmentami rozbitego w niebie lustra. W deszczu dostrzegłem pojedyncze płatki śniegu.<br />
Kaju! <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 13.5pt; line-height: 107%;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-font-size: 10.0pt; mso-bidi-language: AR-SA; mso-char-type: symbol; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: PL; mso-hansi-font-family: "Times New Roman"; mso-symbol-font-family: Symbol;">¾</span><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-size: 10.0pt; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: PL;"> </span> </span>Jakaś staruszka przystanęła i złapała mnie za rękę.<span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 13.5pt; line-height: 107%;"> </span><br />
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-size: 10.0pt; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: PL;"></span><span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 13.5pt; line-height: 107%;"><span style="font-family: Symbol; font-size: 12pt;">¾</span> </span>Kaju, nie denerwuj się... Renifery mają to na co dzień, a przecież są łagodne.<br />
Przebudziłem się w dzieciństwo, w Twoje dłonie.Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-2398705885160966452015-12-09T06:34:00.000-08:002016-01-10T02:01:35.846-08:00Warszawa z motywem szczecińskimTrzy bajki, a raczej jedna bajka w trzech odsłonach. Warszawa, firma Coca-Cola HBC Polska Sp. z o.o. przy Annopol 20. Dwoje nas <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 14.6667px; line-height: 15.6933px;">―</span><span style="font-family: "times new roman" , "serif"; font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-size: 10.0pt; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: PL;"> </span>aktorów, trzy pakunki, w tym jeden ogromny tak, że mieliśmy obawy, czy zmieścimy się z nim w przedziale. No, bo pociągiem. Nieco taniej, a na pewno dużo bezpieczniej, niż naszą <i>mazdą </i>rocznik 2000. <br />
<a name='more'></a>Nocleg u Marty, córki mojej kuzynki z Chełma. Warszawski Gocław <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 14.6667px; line-height: 15.6933px;">―</span><span style="font-family: "times new roman" , serif; font-size: 12pt;"> </span>dzielnica mocno oddalona od Dworca Zachodniego, punktu docelowego pociągowej trasy. Osoba opiekująca się kluczami (Marta była akurat na wycieczce, gdzieś na Pacyfiku) mieszka właśnie blisko Zachodniego i trzeba było do niej podjechać, aby uzyskać dostęp do mieszkania.<br />
Pogoda wietrzna, mokra, dokuczliwa. Trasa dojazdu do mieszkania Marty przez miasto, niemal nieznana. W Warszawie byłem ostatnio <span style="font-family: "calibri" , "sans-serif"; font-size: 11.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">―</span> i to tylko przejazdem <span style="font-family: "calibri" , "sans-serif"; font-size: 11.0pt; line-height: 107%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">―</span> jakoś przed 10 laty.<br />
Objuczeni po czubki uszu naszym bajkowym teatrem, wsiadamy we wskazany przez kogoś z przechodniów tramwaj i jedziemy w wyznaczonym kierunku, przy czym nie mamy gotówki na bilety, nie wiemy jakie bilety trzeba wykupić, a także gdzie wysiąść aby przesiąść się do następnego tramwaju lub autobusu. Bo podobno przesiąść się trzeba.<br />
Warszawiacy.<br />
Może to przypadek, ale wszyscy nam pomagają. I pomagają bardziej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Inaczej, znacznie bardziej serdecznie, niż w Szczecinie. Oboje z Kasią to zauważamy. Kobieta w pierwszym tramwaju tłumaczy nam, jak dotrzeć do ul. Jeziorańskiego gdzie mieszka Marta, a gdy wikłamy się wspólnie w możliwościach licznych połączeniach, pani szuka drogi w telefonie komórkowym. Po chwili inna pasażerka instruuje nas, jak korzystać z automatu do zakupu biletu za pomocą karty do bankomatu (w Szczecinie takich udogodnień jeszcze nie ma). Na ulicy, już po odbyciu całej trasy, jeden z przechodniów także nam pomaga, posiłkując się telefonicznym programem nawigacyjnym. Już po odejściu od nas raz jeszcze powraca za kilka minut, aby uściślić wcześniejsze sugestie. Sprzedawca w sklepie monopolowym, do którego wchodzimy w celu uzyskania dodatkowych informacji, wychodzi z nami na chodnik by wskazać kierunek dalszej marszruty.<br />
No i jeszcze małe perturbacje z domofonem, a raczej z kodem otwierającym drzwi, a później z windą. W każdym z tych miejsc jesteśmy wspomagani przez uśmiechniętych tubylców.<br />
Ech, nie byłem, a po tej wyprawie bardziej jeszcze nie jestem lokalnym patriotą.<br />
Skąd bierze się ta, zauważalna tak mocno inność w stosunku do nietubylców, a pewnie i tubylców także?<br />
<br />
Ogólnie Szczecin jawił mi się zawsze jako zaburzenie psychiczne, coś jak jasność pomroczna.<br />
I bardziej pomroczna, aniżeli jasność.<br />
Nie lubię tego miasta. Nie czuję do niego niemal żadnego sentymentu, nie odczuwam wzruszenia myśląc o nim, nie wychodzę tu na spacer, unikam wyjść na ulicę w ogóle.<br />
W zasadzie wszystko, co <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 14.6667px; line-height: 15.6933px;">―</span> w sensie architektonicznym <span style="font-family: "calibri" , sans-serif; font-size: 14.6667px; line-height: 15.6933px;">― </span>warte tu uwagi, to pozostałość po dawnych, niemieckich włodarzach i mieszkańcach: Wały Chrobrego, Cmentarz Centralny, gmach Muzeum Narodowego, Zamek Książąt Pomorskich, parki, przedwojenne kamienice, wille Pogodna. Ale wszak zaniedbane, zapomniane, pominięte, więc brudne, poranione, rozchwiane wiekiem, smutne i kalekie.<br />
<br />
Tak, byłem tu po raz pierwszy, a nawet drugi zakochany, chodziłem na pierwsze randki pośród platanów Jasnych Błoni, biegałem z procą w ręku wśród powojennych gruzów Niebuszewa. Tu pisałem pierwsze wiersze i pierwsze swoje wydrukowane w Pograniczach opowiadania. Tutaj się żeniłem i chodziłem z dziećmi na spacery.<br />
Strefa tamtych, dziecięcych i młodzieńczych wzruszeń, ma swoją ojczyznę w obrębie wspomnień, snów i zapachów. Odżywa, gdy zbłądzę w odwiedzaną niegdyś okolicę, przejdę obok spróchniałej ławki, na której czekałem na dziewczynę, minę drzewo, pod którym przeczekaliśmy deszcz, albo gdy rozpoznam bramę, w której wnętrzu, na schodach, przeżywaliśmy z kolegami kolejny odcinek Bonanzy.<br />
Zaraz mi jednak tych miejsc strasznie żal. I nie tylko z tego powodu, że one już tak bardzo nieobecne, ale że tak zaniedbane. Wiem, wiem, miałem wtedy inne oczy, inne nimi widzenie. Żyłem w gorączce, na którą chora jest cała młodość, zwłaszcza młodość tak rozegzaltowana, tak gwałtownie nawąchująca miłości, tak trwoniąca siebie w emocjach i wzruszeniach.<br />
Aber Zeit geht vorbei… Zbieramy w sobie ruiny uczuć i zdarzeń, otaczamy się spróchniałymi płotami wciąż bardziej prywatnych, niedostępnych innym ogrodów, zachwaszczają się w nas jasne ścieżki, biegnące kiedyś niecierpliwie ku dniu jutrzejszemu.<br />
Jak zaniedbane, bezradne miasto, które traci wciąż swoją tożsamość, swoją obecność w ludzkich wspomnieniach.<br />
Wyjechać, wyjechać raz i ostatecznie. Dopóki czas. Upodobać sobie drzewo poza domem, polubić ulicę, lub fragment pola. Zaprzyjaźnić się z pobliską kamienicą. I chodzić tam, by móc powracać do wieczornej herbaty i piątkowej lampki porto. <br />
<div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br /></div>
</div>
<br />
<br />Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3043690844653535821.post-15952829683551458272015-12-08T12:46:00.000-08:002016-01-10T02:01:58.602-08:00Nie odwrotnieWszystko przychodzi o wiele za późno. Uczę się zbyt długo, poprawiam z ociąganiem, doświadczeniom nie ufam, nie zawierzam, a przeciwnie – rozgrzebuję je, obwąchuję, smakuję, wypluwam, poza obręb oczu raz i drugi odsuwam.<br />
<a name='more'></a><br />
I znowu sięgam, podciągam, światło dodatkowe na stoliku zapalam, albo też gaszę oświetlenie… Niekiedy siedzę cicho w zupełnej ciemności aby odwyknąć od formy i zapachu, aby nabrać dystansu, zapomnieć, jak najbardziej zapomnieć i wtedy nagle ponownie rzecz całą sobie uświadomić. Na świeżo, na nowo, na serio.<br />
Zaraz, zaraz – przecież sam wybrałem moment, w którym uświadomić sobie mam to nowe doświadczenie. Sam określiłem chwilę podsunięcia sobie pod nos tego, co ma mnie zaskoczyć. Ale jak zaskoczyć, gdy wszak już wiem, że ono czeka na ten moment, gdy sam sobie je ujawnię.<br />
Co chcę wiec wyciągnąć z tej nałożonej na siebie ciemności, co zyskać z odwlekania, z oczekiwania, gdy świeżość wrażenia w tymże odwleczonym czasie już poszarzała, tłem miejscami przeszła, kontury w przedmiotach zewsząd napierających zacierać poczęła?<br />
A może tak trzeba? Może być tak musi, że doświadczenie sobą się staje, wtedy, gdy zostaje na stole pod lampką nocną powoli rozpostarte, z bliska ujrzane, w sposób wątpiący obwąchane. Może tak być musi, że powinno być uznane za byt szczególny, autonomiczny, choć (przecież) nierozerwalnie związany z kontekstem, który w sposób zasadniczy go wytworzył?<br />
Faktem jest, że z biegiem czasu coraz rzadziej doświadczamy rzeczy nowych, oryginalnych, godnych przechowania, odpowiednich do budowania zrębów kolejnych stref konstatacji, wznoszących nas na poziom dalszego widzenia, lepszego zrozumienia, bardziej prawdopodobnego przeczuwania.<br />
Nie dowierzam, ale grzebię w przestrzeni i kurz odsiewam. Zagarniam mgły i pyły, łzawię, kicham, wymiotuję, ręce kaleczę i wciąż wyłuskuję.<br />
A później patrzę na dłonie i widzę, że mam na palcach kleistą pajęczynę, a w rękach kilka zeschłych listków i wilgoć zdjętą dłonią z czoła.<br />
Wiem jednak, że te liście oklejone pajęczyną będą mi jutro jedyną biżuterią. Pachnącymi ziemią oznakami szukania. Bo tak naprawdę jedynie szukanie w życiu wydaje się cenne. I chyba dobrze jest to szukanie w sobie odnajdywać, nawet, gdy nic poza nim w życiu nie zostaje odnalezione.<br />
Musimy nieustannie szukać i kochać.<br />
I nawet nie odwrotnie. <br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0